Łukasz Sulgostowski opowiadając historię z trudem ukrywa emocje. (fot. Anna Wójcik-Brzezińska)
Usłyszałem: „Pańska mama nie żyje”. Nie zdążyłem powiedzieć bratu, że to pomyłka. Na wieść o jej śmierci powiesił się – opowiada Łukasz Sulgostowski. – Czy mam żal do urzędniczki? Wciąż nie mogę się pozbierać. Mamie do końca życia nie mówiłem, że przeżyła swoją śmierć, oszukiwałem, by nie powiedzieć, jak odszedł Marcin.
– Mama miała udar i zawał w wieku 57 lat, jakieś 2-3 tygodnie po moim wyjściu. Zorganizowaliśmy jej rehabilitację domową, by po powrocie mogła dochodzić do zdrowia. W ośrodku pomocy społecznej w Skierniewicach słyszeliśmy, że powinna trafić do DPS. Urzędniczki mówiły, że nie jesteśmy w stanie się nią profesjonalnie zająć. Uwierzyliśmy, byliśmy wdzięczni za pomoc – opowiada Łukasz Sulgostowski, jeden z trzech braci.
Bracia – prócz Łukasza był jeszcze średni Marcin i najmłodszy Darek – przyjęli argument, że trzech mężczyzn nie zaopiekuje się schorowaną kobietą tak, jak wykwalifikowana kadra. Największe opory miał Marcin. Był najbardziej związany emocjonalnie z mamą. W końcu zdecydowali, że mama zamieszka w Domu Pomocy Społecznej, oni odwiedzali ją na zmianę.
– Dojeżdżaliśmy do centrum, to było w okolicy skwerku przy Jagiellońskiej, dostałem telefon z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. W słuchawce – czy rozmawiam z Łukaszem Sulgostowskim? Potwierdziłem. Wtedy padło drugie zdanie – pańska mama nie żyje. Serce mało nie wyleciało mi przez usta. Co pani mi opowiada za głupoty?! Ona znów, że mama nie żyje, ale zapytała jeszcze – jak pańska matka się nazywa? Wtedy zabrakło mi refleksu, bo niby co to za pytanie, gdy chwilę wcześniej słyszę, że mama zmarła. Mówię – Małgorzata Kosmatka. Ona, że wszystko się zgadza.
Odłożył słuchawkę, próbował łapać powietrze. Zadzwonił do brata, do członków rodziny.
– Marcin, świętej pamięci, gdy usłyszał, co się stało, zniknął. Dosłownie. Dopiero następnego dnia jego ciało znaleźli robotnicy przy ulicy 1 Maja. Wisiał na kontenerze, na placu budowy. Nie wytrzymał, odebrał sobie życie. Najstraszniejsze jest to, że ta sama osoba, która wywróciła nasz świat do góry nogami niedługo później zadzwoniła do mnie jeszcze raz. Powiedziała, że zaszła pomyłka...(...)
Jak oceniasz ten artykuł?
Głosów: 26
2Komentarze
Portal eglos.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wpisu. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe lub naruszające prawo będą usuwane. Zapraszamy zainteresowanych do merytorycznej dyskusji na powyższy temat.
TY NIEROZGARNIĘTA BIUR(Ó)WO!!! Skąd byś nie była: MOPR, DPS itd... A dla nas wszystkich nauczka, że te i inne informacje trzeba sprawdzić -o ile to możliwe- OSOBIŚCIE nim przekażemy je innym ludziom. Przed trzema laty zatelefonowano ze szpitala (Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Olsztynie) do mojego brata o śmierci mamy podając godzinę zgonu. Uwierzyliśmy, bo było to do przewidzenia. Ale pojechałem do szpitala i wszystko potwierdzono. Zawiadomiliśmy wtedy siostrę. A że była to niedziela, więc kolejnego dnia pojechaliśmy w sprawach formalnych.
Straszna tragedia. Współczuję wam ludzie.
Jeżeli dzwoniła pani z MOPR to czemuż stwierdził że winni są pracownicy DPS chyba coś wypowiedzi są nie do końca spójne.
No proszę najlepsze dyrektorki a potrafią tylko powiedzieć ,to nie ja to ona .... żałosne
W tym czasie zmarła inna kobieta o tym samym imieniu i nazwisku. Ale urzędniczka powinna dokładniej sprawdzić inne dane, by podać SPRAWDZONĄ i PEWNĄ wiadomość.
To jest jakiś kosmos ....wielki dramat młody człowiek nie żyję
Niestety w tym kraju urzędnicy praktycznie nie ponoszą konsekwencji za swoje działania. Tak jak w tym przypadku mogą spowodować u kogoś utratę życia. W innych przypadkach jedną decyzją mogą zrujnować przedsiębiorcę. Cóż poradzić...
Niestety, wszystkie swoje rozmowy trzeb nagrywać. Urzędnicy wyprą się w oczy, że to powiedzieli a ewentualne nagranie na ich dysku zniknie.
Matko