(fot. Walentyna Juszczak )
Do gry w siatkówkę jeszcze w podstawówce namawiała ją nauczycielka wychowania fizycznego. Jednak sukces, jaki udało się jej osiągnąć, zawdzięcza jedynie ciężkiej pracy i zaraźliwemu optymizmowi. Klaudia Felak udowadnia, że wychowanka małego klubu może z powodzeniem grać w siatkarskiej ekstraklasie.
Skąd u ciebie zainteresowanie właśnie siatkówką?
Do siatkarskich treningów namówiła mnie nauczycielka wychowania fizycznego – pani Ania Kaczmarek. Jej córka grała wówczas w siatkówkę. Nauczycielka widziała we mnie potencjał, z racji tego, że już w podstawówce widać było, iż będę naprawdę wysoka. Na początku chodziłam na treningi ze starszymi dziewczynami, ponieważ w Rawie nie było wtedy sekcji dopasowanej do mojego wieku. Treningi z bardziej doświadczonymi zawodniczkami dużo mi dały. To właśnie one przekazały mi swoją pasję do „siatki”.
Pierwsze siatkarskie kroki stawiałaś w rawskim klubie MUKS Juvenia Rawa Mazowiecka. Jak wspominasz grę w tym klubie?
Treningi w Juvenii wspominam bardzo dobrze. Śmiało mogę powiedzieć, że to były dla mnie najlepsze czasy siatkówki, bo na początku była to dla mnie zabawa. Grając w „dwójkach”, „trójkach”, czy „czwórkach” nie odczuwałam presji, a każdy mecz był okazją do świetnej zabawy. Pamiętam, że mimo panującej beztroski osiągałyśmy też, jako drużyna naprawdę dobre wyniki. Byłyśmy jednymi z najlepszych w naszym roczniku. To nas motywowało do dalszej gry.
Nie. Myślę, że ważnym aspektem był fakt, iż skład ekipy nie ulegał żadnym zmianą. Dzięki temu, każda z nas była ze sobą naprawdę ograna, czego efektem były nasze sukcesy. Dodatkowo, każda z nas traktowała wtedy grę w siatkówkę jako zabawę, nie narzucając na siebie dzięki temu żadnej presji.
Prosto z Juvenii trafiłaś do klubu w Konstantynowie Łódzkim. Trudno było odnaleźć się piętnastolatce w zupełnie innym, obcym mieście?
Wyjazd do Konstantynowa był prawdziwym skokiem na głęboką wodę. Miałam wtedy piętnaście lat i po raz pierwszy byłam zdana tylko na siebie. Pierwszy rok rozłąki z rodziną był naprawdę trudny. To była moja pierwsza dalsza wyprowadzka, która na pewno zmieniła moje życie i nauczyła mnie samodzielności. Konstantynów Łódzki nie jest położony daleko od Rawy, więc na początku wracałam do domu w każdy wolny weekend. Później, musiałam nieco odpuścić sobie wizyty w rodzinnej miejscowości ze względu na treningi. Coraz trudniej było mi pogodzić powrót do rodziców z terminarzem rozgrywek, więc odwiedzałam ich z reguły co 3-4 tygodnie.
Oczywiście! Propozycja ze strony wrocławskiego klubu była dla mnie troszkę zaskakująca. Przyznam szczerze, że wcale się jej nie spodziewałam. Wtedy grałam w pierwszoligowej drużynie Energetyka Poznań i owszem dostawałam szansę gry, jednak nie na tyle, bym mogła pomyśleć, że kolejny sezon przyjdzie mi grać w najwyższej lidze. To było dla mnie ogromne zaskoczenie i nie ukrywam, że jak najszybciej chciałam tego spróbować.
(fot. #VolleyWrocław)
Perspektywa gry w ekstraklasie była dla ciebie spełnieniem marzeń, czy może masą wyrzeczeń?
W moim przypadku było to spełnienie marzeń. Odkąd zaczęłam grać w siatkówkę „na poważnie” chciałam wspinać się po szczeblach kariery, by móc jak najlepiej rozwijać swoje umiejętności. Z drugiej strony gra w Lidze Siatkarskiej Kobiet jest już pracą na pełny etat. Gra dla #VolleyWrocław wymaga od nas sporo wysiłku oraz poświęcenia. Dlatego z wielu rzeczy po prostu musiałam zrezygnować.
Twój pierwszy sezon w ekipie #VolleyWrocław nie należał do najbardziej udanych. Z gry na kilka miesięcy wykluczyła cię poważna kontuzja kolana. Czy uraz sprawił, że straciłaś wiarę w swoją dalszą karierę?
Ani trochę. Na początku pomyślałam, że to nic poważnego. Wtedy dawałam sobie 3 miesiące na powrót do gry. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że okres rekonwalescencji potrwa trochę dłużej. Wtedy dużo rozmawiałam z naszym fizjoterapeutą o podobnych kontuzjach. Dzięki jego profesjonalnej opiece czas oczekiwania na ostateczną decyzję lekarzy upływał spokojniej. Niestety diagnoza, którą wtedy usłyszałam trochę wybiła mnie z rytmu. O powrocie do gry w lidze w tamtym sezonie mogłam zapomnieć. Jednak ciężko pracowałam, dzięki temu od początku obecnego sezonu ponownie wróciłam do gry.
Często mówi się, że kobiety są nieprzewidywalne i ciężko za nimi nadążyć. Na co dzień pracujesz w wyjątkowo kobiecym zespole. Trudno jest się dogadać w tak typowo „babskim” gronie?
Szczerze mówiąc na początku gra w seniorskiej drużynie była dla mnie dużym szokiem, ponieważ niektóre czynne zawodniczki były wtedy w wieku mojej mamy. Niezwykłym problemem dla mnie było przełamanie się i przejście z „pan/pani” na kolega/koleżanka. Trudności dodawał fakt, że gra w drużynie była dla mnie pracą. Jednak muszę przyznać, że do tej pory trafiałam na naprawdę wspaniałe drużyny, w których faktycznie rodził się duch z zespołu. Dzięki czemu za każdym razem tworzyłyśmy zgrany team, a każda z nas chętnie się wspierała.
Postawiłaś wszystko na jedną kartę, pędząc za marzeniami. Jak na wiadomość, o tym że postanowiłaś zawodowo zajmować się sportem zareagowali twoi bliscy?
Myślę, że moja mama do końca nie wiedziała na co się piszę, gdy posłała mnie do pierwszej drużyny w Konstantynowie. Gra w drużynach juniorskich wydawała jej się troszkę zabawą i raczej nie zakładała, że zwiążę swoją przyszłość z siatkówką. Jednak teraz zaczęła traktować moją pasję na poważnie, wiedząc, że to moje główne życiowe zajęcie. Trochę jeszcze nie przywykła do tego, że rzadko odwiedzam rodzinę. Jednak pracując na pełen etat w drużynie we Wrocławiu i jednocześnie studiuję. Połączenie pracy i studiów w dwóch miastach jest lekkim wyzwaniem, jednak daje radę.
Jesteś dopiero na początku siatkarskiej kariery. Jednak czy masz jakieś marzenie, które chciałabyś spełnić przed zakończeniem swojej przygody z siatkówką?
Moim marzeniem jest gra w lidze włoskiej. Jak powszechnie wiadomo, liga ta uznawana jest za jedną z najlepszych na świecie. Sądzę, że gra tam zweryfikowałby umiejętności jakie posiadam. Jednak zobaczymy co czas pokaże. Tak jak nie spodziewałam się tego, że w tak szybkim tempie pojawię się na parkietach Ligi Siatkarskiej Kobiet, tak może życie samo pokaże mi drogę. W tym momencie nie stawiam sobie żadnych celów. Dążę do tego, by każdego dnia stawać się lepszą, a potem wszystko się wyklaruje. W sporcie nigdy nie wiesz, czego możesz się spodziewać. Czasem jesteś na fali, a za chwilę przychodzi kontuzja i wybija cię z rytmu. Dlatego wychodzę z założenia że należy żyć z dnia na dzień.
Rozmawiała Walentyna Juszczak
Walentyna Juszczak
ostatnie aktualności ‹Jak oceniasz ten artykuł?
Głosów: 1
0Komentarze
Portal eglos.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wpisu. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe lub naruszające prawo będą usuwane. Zapraszamy zainteresowanych do merytorycznej dyskusji na powyższy temat.