(fot. Beata Pierzchała)
Młyn pewnie ma ponad 100 lat. Przechodził z rąk do rąk i nikt już nie pamięta, kiedy został zbudowany. Miejscowi pamiętają za to dokładnie, że młyn był ceniony wśród okolicznych rolników. Zyskał sławę także dalej, więc kolejki ustawiały się tu codziennie od samego rana.
Mirosław Belina, starosta powiatu skierniewickiego, mieszkaniec Gzowa, doskonale pamięta czasy świetności młyna, wspomina też rodzinę, która przez dłuższy czas była właścicielami posiadłości.
– Pierwszym właścicielem był młynarz Kowalczyk, który jak wspominają ludzie, nie dbał o dobytek – opowiada Mirosław Belina. – Często zaglądał do kieliszka, prowadził rozwiązły tryb życia i zaczął marnotrawić 12 hektarów, które były wokół młyna. Ostatecznie wyprzedał się w latach międzywojennych, kiedy młyn i pozostałe ziemie kupiła rodzina Markwartów. Paulina i Leopold Markwartowie byli Niemcami z Wiskitek, którzy też zajmowali się młynarstwem. Przyjechali do Gzowa razem z synem Karolem, który po śmierci ojca przejął prowadzenie młyna i całego gospodarstwa. Po wojnie Karol się ożenił z Alfredą z Zakulina, która też była Niemką. To była rodzina bardzo szanowana przez okolicznych mieszkańców. Oni pomagali Polakom. Pani Alfreda często robiła zastrzyki chorym, pomagała całkiem bezinteresownie. Z opowiadań można było wywnioskować, że można było też liczyć na finansowe wsparcie – pożyczali sąsiadom pieniądze.
Młyn w Gzowie był napędzany przez turbinę poruszaną przez wodę. Tuż za młynem był ogromny staw, około hektarowy, który dostarczał odpowiedniej ilości spiętrzonej stawidłami wody.
Ten temat także w papierowym "Głosie" z 18 lutego, wersję elektroniczną możesz kupić TUTAJ
Jak oceniasz ten artykuł?
Głosów: 14
0Komentarze
Portal eglos.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wpisu. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe lub naruszające prawo będą usuwane. Zapraszamy zainteresowanych do merytorycznej dyskusji na powyższy temat.
Młyn w Gzowie nie wróci już do świetności - to p. Belina już wszystko wie?
A dziś polski pracodawca to wyzyskiwacz gorszy od niemieckiego! U Niemca masz umowę o pracę, różne benefity do tego. A u Polaka? Jeżeli nie masz grupy inwalidzkiej, to nie dostaniesz takowej umoFwy, ale zaginasz na zleceniowkach. Bo Polak nie ma z Ciebie dotacji z PFRON i nie może kreować się na filantropa, który jest darczyńcą dla ludzi nieszczęśliwych. Ganiasz na umowy - zlecenia a jak nie lizesz √16 liter i nie kablujesz to pod koniec miesiąca, bo bez wyprzedzenia usłyszysz: Kończymy z tobą współpracę. Szukasz pracy u innych, nie chcesz do obcego, coś znajdziesz. Także na zlecenie, obrywają godziny. Aplikujesz, nosisz CV i nic. Przełamując się składasz aplikacje do obcego. A podobno praca szuka człowieka! W końcu dzwoni do Ciebie ta obca firma i Cię zatrudniają na warunkach, o których Ci się nie śniło. Nie są idealne, ale dla moherów i narodowych oszołomów jesteś tym co się sprzedał. Bo powiedzą trzeba zawierzyć Maryi. A nie zawierzales? Za mało, orzekną. Bogowie się znaleźli!!!
Na radę. Dziękuję za radę. Ale gdy będę miał tyle pieniędzy jak ten polski pracodawca, to obiecuję,że rozważę te radę czy zostać pracodawcą.
Zostań pracodawcą i po sprawie
Skandaliczna wypowiedź starosty Mirosława Beliny. Sens wypowiedzi następujący; Pijak Polak marnotrawił majątek i uratowali go dobrzy gospodarze Niemcy z Wiskitek
Czego się pilujesz? Tak się złożyło w tym konkretnym przypadku, co nie musi być reguła.